środa, 17 grudnia 2008

Sama przytachałam ten kamień.
Przenosiłam go słowami.
Zaklinałam bladym cieniem czułości.
Upraszałam modlitwą.

Nie znikał.
Był coraz bliżej.
Skuwałam swoją niecierpliwość.
Rósł we mnie.
Zabierał myśli.
Zaciążył na emocjach.
Spadł na uczucia.

Boże, kamień we mnie...
Na czubkach palców...
Na końcu spojrzenia...
Między słowami...

Nie obudzę go.
Nie ogrzeję.
Nie wygram z nim.

2 komentarze:

MARPI pisze...

Też mam w sobie taki kamień.Był ciężki nawet bardzo ciężki!Próbowałem za wszelką cenę się go pozbyć bo to był "zły"kamień...On ciągle rósł we mnie.Na początku nawet nie wiedziałem że on jest zły. Było mi z nim dobrze.Ale kiedyś ktoś mi powiedział że nie mogę go w sobie mieć bo on może przygnieść mnie i moje życie.I tak się zaczęło dziać tylko że mi już z nim było dobrze.Ale na szczęście do czasu.Modliłem się by Bóg zabrał ode mnie ten kamień ale On uczynił coś innego postawił na mej drodze "rzeżbiarzy"którzy pokazali mi jak go ciosać by stał się mniejszy i by sprawiał bym mniej cierpiał przez niego ja i moja rodzina.Podarowali mi narzędzia którymi mam go ciosać...I tak robię już od ponad roku i powiem Ci nimm że moje życie się zmieniło bardzo się zmieniło,lecz nie mogę zapomnieć każdego dnia o tym by choć kawałeczek mojego złego kamienia który jest we mnie obciosać.Jeśli tego nie zrobię to on znów urośnie i zacznie niszczyć moje życie...Czasami z pomocą przychodzą mi moi rzeżbiarze ponieważ sam nie daję rady...Moja żona też nauczyła się rzeżbić i często mi pomaga...

nimm pisze...

Pięknie to, Marpi, napisałeś... jest nadzieja, że i ja nauczę się rzeźbić...